KAPITALIZM W XIX WIEKU. Przebudzenie ludzkości

 

KAPITALIZM W XIX WIEKU. Przebudzenie ludzkości

 

Piotr Bartula, Mariusz Szymański

Bogactwo

Według stosunkowo popularnej opinii wiek XIX cechował się czymś w rodzaju poświęcenia pokoleń na rzecz przyszłego społeczeństwa dobrobytu; tworzenie kapitału zrodziło jakoby długotrwałą pauperyzację szerokich mas społecznych. Dla opisu tego zjawiska używa się zazwyczaj pojęcia akumulacji kapitału skorelowanego z posiadającym jednoznacznie pejoratywne zabarwienie, pojęciem eksploatacji. Walory opisowe i wyjaśniając moc tych terminów-wytrychów można jednak zakwestionować.

Już Max Weber zauważył, że pod koniec XVIII wieku kapitalizm wyłącznie spekulacyjny czy polityczny, który miarę swoich wyznawców w każdej epoce w postaci awanturników kapitalistycznych nastawionych wyłącznie na posiadanie, zastępuje liberalny kapitalizm przedsiębiorców poddanych całkowicie rygorowi produkcji i rynku. W celu notorycznego odtwarzania zysku musieli oni wyspecjalizować się w racjonalnej kalkulacji ekonomicznej, która stawała się coraz trudniejsza w miarę pojawiania się coraz większej liczby podmiotów gospodarczych. Kapitalizm XIX-wieczny tym przede wszystkim różni się od wcześniejszych nieracjonalnych jego form – a także późniejszych, albowiem "kapitalizm" w sensie dążenia do posiadania istnieje też w socjalizmie – że w miejsce kapitału rozumianego statycznie wprowadza dynamiczny kapitał inwestycyjny. Nie wystarczy już bowiem posiadać fortunę, od której inni są dalecy i z tego tytułu dyktować warunki. Upada też zasada, że przywilej raz na zawsze chroni zdobytą pozycję ekonomiczną. Fenomen liberalnego kapitalizmu polegał przede wszystkim na tym, że dzisiejszy hegemon gospodarczy już jutro może pokonać swojego pogromcę.

Przypisywanie zjawisku akumulacji kapitału szczególnej roli w gospodarce XIX wieku, jak też każdej liberalnej gospodarce, nie jest uzasadnione, ponieważ z samego faktu istnienia nawet ogromnej ilości kapitału nie wynika w sposób konieczny jego twórcze użycie. Znaczny kapitał istniał przecież na Zachodzie również w okresie preindustrialnym, a jednak postęp ekonomiczny nie następował. Narzuca się tu analogia z krajami przypadkowo obdarzonymi bogactwami naturalnymi - które jednakowoż nie potrafiły ich zagospodarować i doświadczały skrajnej nędzy (dotyczy to i dzisiaj niektórych krajów Trzeciego świata) - podczas, gdy inne ubogie w surowce rozwinęły się w zadziwiająco dynamiczny sposób. Podobnie jak samo posiadanie surowców - dopóki nie odkryto systemu organizacji i technologii, które odsłoniły ich społeczną użyteczność - nie prowadziło do wzrostu gospodarczego, również samo gromadzenie kapitału nie potęgowało bogactwa dopóki nie dostrzeżono możliwości inwestycyjnych.

Mniej więcej od połowy XVIII wieku czynnikiem napędzającym koło zamachowe kapitalizmu były innowacje w handlu, technologii i organizacji produkcji. Z jednej strony zmuszały one do inwestowania kapitału, z drugiej natomiast kapitał stwarzały. To właśnie tą samonapędzającą machinę twórczej destrukcji nazywamy Rewolucją Przemysłową. W encyklopedycznym skrócie wymienić można takie rewolucyjne elementy przemiany jak: zastąpienie siły i zręczności człowieka maszyną, wynalezienie nowych sposobów przetwarzania surowców (głównie w produkcji żelaza i stali oraz w przemyśle chemicznym), zorganizowanie pracy ludzkiej w dużych, centralnie zarządzanych jednostkach (huty, fabryki itp.). Zwrócić należy również uwagę na przemiany w rolnictwie i transporcie. Nie wchodząc w szczegóły tego skomplikowanego procesu trzeba powiedzieć, że jego finałem był kres gospodarki rzemieślniczo-rolniczej i wprowadzenie Zachodu w spiralę nieustającego wzrostu gospodarczego. Wzrosła produktywność mierzona stosunkiem wielkości produkcji do jej czynników - pracy, ziemi, kapitału, środków zaopatrzeniowych itd., co z kolei zaowocowało redukcją kosztów produkcji i spadkiem cen. Zwiększyła się zarazem różnorodność towarów. O ile w 1800 roku ludzkość znała ich zaledwie 1500 w końcu wieku liczba ta wynosiła 5 000.

Ale nie tylko, lub raczej nie tyle, te właśnie wymienione zjawiska składały się na przemiany gospodarcze i społeczne w XIX wieku. Byś może najbardziej znaczącym było odwrócenie dotychczasowego porządku stymulacji wzrostu gospodarczego. Jak powszechnie wiadomo w rozwoju bogactwa Zachodu handel zawsze odgrywał doniosła rolę. O ile jednak od wieków średnich do początków ubiegłego stulecia wzrost produkcji był prawie wyłącznie funkcją kupieckiej inicjatywy w rozszerzaniu i budowaniu nowych rynków, ułatwieniach transportu i tworzenia korzystnych dla handlu związków, to w wieku XIX proces wzrostu wzmocniony został rozbudowę rynków przez samą produkcję. Pomiędzy rynkiem a produkcje pojawiła się relacja zwrotna. Wytłumaczenia należy szukać w naturze innowacji, które przyczyniając się do odkrycia coraz szerszych potrzeb ludzkich stworzyły instytucję, nazywaną dzisiaj rynkiem konsumenta.

Symbolem przedsiębiorczości pierwszego okresu kapitalizmu jest zamorski kupiec i wynalazca. Obaj – nie zważając na ryzyko i niepewność – dążyli poprzez dostarczenie na rynek unikalnego w danym momencie towaru do uzyskania, choćby na krótki okres czasu, dobrej "monopolistycznej" ceny. Właśnie to pragnienie "bycia pierwszym" było psychologiczną przyczyną gwałtownie rozszerzającej się konkurencji i rosnącej różnorodności produktów. Oczywiście wytwarzanie nowych dóbr miało miejsce również przed okresem kapitalizmu, z tym że producent-innowator ograniczany z jednej strony brakiem kapitału, z drugiej przez różne przepisy gildii, cechu i dworu produkował na stosunkowo małą skalę. Najistotniejsze z punktu widzenia społecznego jest jednak to, że nowy produkt przeznaczony był wyłącznie bogatszych warstw skłonnych ponosić wysokie koszty wytwarzania. Fundamentalna, można by rzec strukturalna innowacja kapitalizmu w XIX wieku polegała na tym, że premiował on producentów dostarczających dóbr dla najszerszych warstw ludności niezamożnej. Jak słusznie zauważają Rosenberg i Birdzell osobliwość ekonomii wzrostu gospodarczego na Zachodzie wyrażała się w tym, że podczas gdy niektórych czyniła nadzwyczaj bogatymi, sposób życia bogatych nagradzała w o wiele mniejszym stopniu niż sposób życia niezamożnych. Bogaci mogli dużo wcześniej kupować towary, których dostępność wybitnie wzrosła wskutek pojawienia się systemu fabrycznego. Rynek konsumenta tworzył się dzięki temu, że producenci, ujawniając ogromny popyt ubogich warstw ludności nadążali za jego zaspokojeniem, a konkurencja w sferze kosztów sprawiała, że ceny artykułów przemysłowych malały. Masowe przesunięcia popytu na produkty i usługi o niskich kosztach wytwarzania spowodowało podniesienie powszechnego standardu życia.

Krytycy kapitalizmu XIX wieku używa często określenia akumulacja kapitału jako samo przez się zrozumiałego usprawiedliwienia swojego wrogiego stosunku do mechanizmów i instytucji odkrywanych przez ludzi ubiegłego stulecia. W skrajnych wypadkach dochodzi nawet do utożsamienia akumulacji z pojęciem eksploatacji. Nieostrość i wieloznaczność tego pojęcia są w znacznej mierze odpowiedzialne za błędy interpretacyjne przyczyn gwałtownego wówczas przyrostu kapitału. W wersji marksizującej eksploatacja miała by polegać na zagarnianiu przez właściciela środków produkcji tzw. wartości dodatkowej. Ale tak rozumiana eksploatacja jest zjawiskiem występującym we wszystkich realnych gospodarkach i może ulec eliminacji jedynie na gruncie utopii społecznej. Nie wnosi zatem żadnego sensu wyjaśniającego. W innym rozumieniu eksploatacja miałaby polegać na niskiej cenie pracy. W tej sprawie ciekawie argumentują wspomniani Rosenberg i Birdzell. Ponieważ niskie płace oznaczają tanią siłę roboczą naturalną tendencją gospodarki byłby zwrot w kierunku produkcji pracochłonnej; przedsiębiorcy przeznaczyliby zysk nie na maszyny, lecz na indywidualną konsumpcję i zatrudnienie nowych robotników. Tymczasem rozwój kapitalizmu szedł w przeciwnym, właśnie kapitałochłonnym kierunku, przy czym płace realne robotników sukcesywnie rosły. W trzecim wreszcie ujęciu eksploatacja polegałaby na niesprawiedliwym dochodzie. Chcąc uniknąć dyskusji z zakresu filozofii społecznej wymuszanej pytaniem o sens pojęcia sprawiedliwości wystarczy uprzytomnię sobie praktyczne rozstrzygnięcie tego problemu na Zachodzie. Otóż wprowadzając instytucję rynku liberalny kapitalizm rozdzielił oceną człowieka od wartości tego co ma on do zaofiarowania gospodarce. Kapitalizm nie odpowiada bowiem na pytanie ile ktoś jest wart jako człowiek, ale ile są warte jego umiejętności, możliwości, inicjatywa. Dochód człowieka i sprawiedliwa ocena wartości człowieka to dwie różne rzeczy. Utożsamienie wartości człowieka z jego dochodem bliższe jest niewolnictwu czy feudalizmowi, gdzie bogactwo było związane z pozaekonomicznymi przywilejami. Jeżeli, natomiast empirycznym dowodem eksploatacji miała by być przepaść między bogatymi i biednymi należy pamiętać, że nierówność ta -pozostając bez związku z przyrostem kapitału – była o wiele głębsza w przedkapitalistycznych społeczeństwach. Także i dzisiaj bardziej widoczna jest w quasi-kapitalistycznych krajach Trzeciego świata, aniżeli w rozwiniętych państwach Zachodu.

Ogólnie rzecz biorąc teoria wzrostu kapitału poprzez eksploatację musiałaby przyjąć tezę, że bogactwo jednych było koniecznie związane z kosztami ponoszonymi przez innych. Ale wówczas trzeba by uznać, że spadające zyski i ostateczny upadek grupy tkaczy ręcznych finansował budowę nowych fabryk, a pozbawienie chłopów zwyczajowego prawa do wypasania bydła podnosiło cenę ziemi, co jest jawnym pomyleniem skutków z przyczynami.

Z "kosztową" teorią akumulacji kapitału w kategoriach globalnych polemizują w swojej książce pt. "Jak Zachód stał się bogaty" Rosenberg i Birdzell. Jeżeli cały ruch gospodarki w stronę systemu fabrycznego odbywał się kosztem akumulacji ogromnej ilości kapitału, to tendencję epoki musi wyrażać proste i modelowe równanie: konsumpcja = produkcja – akumulacja, zgodnie z którym wielu ludzi musiało znacznie powściągnąć konsumpcję na rzecz akumulacji właśnie. Autorzy uznają, że być może tkwi jakaś prawda w samym równaniu, ale jeżeli ma wynikać z niego konieczność wyrzeczeń musi być poparta innymi dowodami niż historia Rewolucji Przemysłowej w Anglii. Kiedy w końcu XVIII wieku zaczęto budować duże, wielowydziałowe fabryki oraz wyposażać je w maszyny napędzane siłą pary, koszty przedsięwzięcia rzeczywiście ulegały podwyższeniu. Na przykład przędzalni do około 15 tys. funtów, podczas gdy pierwsza przędzalnia Arkwrighta, napędzana jeszcze siła wody, ubezpieczona była na 1,5 tys. funtów. Należy jednak pamiętać, że wielu przemysłowców miało już za sobą kilkudziesięcioletni okres zyskownej działalności. Tworzenie nowoczesnych przedsiębiorstw odbywało się w sposób naturalny, niejako z marszu. Przykładem na dostępność kapitałów jest fakt, że kapitaliści we wczesnym okresie prawie w ogóle nie sięgali po instytucję spółek kapitałowych o ograniczonym stopniu odpowiedzialności finansowej, służących z reguły do gromadzenia dużego kapitału. Kapitałowe zasilanie przemysłu ułatwione było także, dzięki dość dobrze rozwiniętemu systemowi banków. Ale ponieważ łatwość w zdobywaniu kredytu wymaga uprzednio odpowiedniej ilości depozytów – i w ogóle wolnych środków – oczywiste jest, że kapitał był i wcześniej dostępny. Historycy wskazują, że wartość podaży kredytu na kapitał obrotowy dorównywała z grubsza wartości kapitału trwałego włożonego w nowe przedsięwzięcia przemysłowe. Zatem szukanie wyjaśnienia bogactwa Zachodu w XIX-wiecznej akumulacji kapitału jest błędem, ponieważ interpretacja równania konsumpcja = produkcja – akumulacja narzuca statyczny obraz rzeczywistości, nie uwzględniający czynnika czasu. Rosenberg i Birdzell twierdzą, iż wzrost produktywności jak nastąpił w zeszłym stuleciu wywołał proces, w którym produkcja, akumulacja i konsumpcja rosy równocześnie. Stały wzrost produkcji był po prostu wystarczający, by zabezpieczyć kapitał na inwestowanie i rozwój bez konieczności redukcji realnych dochodów i konsumpcji zarówno aktywnych inwestorów jak i pracowników fabrycznych. Szacunkowe badania wskazują, że całkowita konsumpcja na głowę w latach 1760-1800 w W. Brytanii nie ulega obniżeniu, a w latach następnych - przy stałej proporcji całkowitego udziału inwestycji w brytyjskim GNP w precyzyjnie przebadanym okresie do 1850 roku – nieustannie rosła.

W obliczu podanych faktów nasuwa się konkluzja, iż bogactwo Zachodu tworzyli aktywni inwestorzy i innowatorzy, kapitał zaś powstawał nie poprzez jakkolwiek rozumianą eksploatację czy poświęcenia, lecz przez nieustanne inwestowanie i reinwestowani zysków. Kapitalizm XIX wieku jest spektakularnym przykładem na słuszność Gilderowskiej formuły tworzenia bogactwa: daj, a będziesz obdarowany.

***

Zasadnicza odmienność nowoczesnego systemu gospodarowania którego Zachód doświadcza od końca XVIII wieku polegała, mówiąc słowami Maxa Webera, na całkowicie nowej racjonalno-kapitalistycznej organizacji formalnie wolnej pracy. Spróbujmy przyjrzeć się dokładniej temu zjawisku na przykładzie przemysłu włókienniczego w Anglii, gdzie jak w soczewce skupiają się wszystkie systemowo-ekonomiczne problemy rodzącego się kapitalistycznego sposobu gospodarowania. Otóż zanim pojawiły się mechaniczne przędzarki i maszyny tkackie produkcja artykułów włókienniczych odbywała się w ramach systemu pracy nakładczej, tzw. putting out. Polegał on na tym, że przemysłowiec, a w zasadzie kupiec, rozwoził w okręgach wiejskich surowce, aby po pewnym czasie odebrać od domowych robotników gotowy produkt. System był niehigieniczny i nieekonomiczny. Granice wzrostu wydajności przy takiej organizacji były oczywiste. W zasadzie jedynym czynnikiem, który mógł stymulować produkcję były płace. Jednakże robotnik, czerpiący główny dochód z rolnictwa, dopuszczał obciążenie pracą stosownie do swoich potrzeb. Podnoszenie zarobków nie pobudzało robotników do wydajniejszej pracy, oznaczało natomiast możliwość zabezpieczenia potrzeb życiowych za mniejszą pracę. Ponadto brak dozoru sprzyjał kradzieży surowców, co oczywiście podrażało koszty finalne. W rezultacie nastąpiło zerwanie zależności pomiędzy płacą a jakością i wielkością produkcji. Wyjściem z błędnego koła mogła być jedynie nowa organizacja pracy, polegająca na skupieniu robotników w jednym miejscu pod kontrolą producenta. To z kolei było niemożliwe do momentu, w którym pojawiły się i rozpowszechniły nowoczesne maszyny włókiennicze, wynalazki Hargreavesa, Arkwrighta, Cromptona i Cartrighta. Koncentracja siły roboczej pod jednym dachem byłaby niekonkurencyjna przy użyciu tych samych prostych urządzeń, które stosowano na wsi oraz przy analogicznym udziale pracy fizycznej. W efekcie wprowadzenia fabrycznego sposobu organizacji produkcji w przemyśle włókienniczym wynikły następujące korzyści dla producentów:

- obniżyły się kradzieże i marnotrawstwo surowców,

- podniosła się wydajność pracy,

- o ile w systemie putting out wielkość produkcji zależała w zasadzie od pracy dorosłych mężczyzn, o tyle teraz zaistniała możliwość zatrudniania niewykwalifikowanych kobiet i dzieci przy mniejszej płacy i tej samej wielkości produkcji jaka była udziałem mężczyzn,

- obawa przed zwolnieniem dyscyplinowała robotników do pracy przez pełny tydzień zamiast nieregularnej pracy na wsi.

Przejście do nowoczesnej produkcji nie oznaczało jednak, że nowe wymagania nałożone zostały jedynie na pracowników. O ile bowiem, w systemie putting out koszty stałe obciążały prawie w całości robotnika – jedyne czego potrzebował przedsiębiorca to budy-magazynu na surowce i gotowe wyroby - przy nowej organizacji pracy przenoszą się one w całości na fabrykanta. Ponosił on wydatki budowy fabryki, wyposażenia jej w maszyny, zatrudnienia nadzoru, kadry technicznej i to, co wymaga podkreślenia, niezależnie od koniunktury. Ponadto przewaga w zysku, płynącego z wydłużenia czasu pracy, początkowo nie była duża czego dowodem jest powolne wypieranie tkactwa ręcznego przez mechaniczne. Zważywszy, że maszyny tkackie Cartrighta znajdowały się w użyciu mniej więcej od początku wieku XIX jest znaczące, że ilość krosen ręcznych w Anglii osiągnął szczyt w latach 1829-1831. Inwestowanie w przemyśle włókienniczym musiało być zatem – nie tyle ryzykowne, ponieważ obliczone na uboższego, więc masowego konsumenta – co poddane bardzo dokładnej kalkulacji. Jednym z najważniejszych elementów rodzenia się nowoczesnego kapitalizmu było właśnie powolne oddzielanie się gospodarstwa domowego od zakładu pracy oraz obciążenie przedsiębiorcy koniecznością dokonywania precyzyjnego rachunku ekonomicznego.

Równie poważne zmiany przynosił proces przejścia od produkcji rzemieślniczej do systemu fabrycznego. Początkowo mistrz cechu, czeladnicy i terminatorzy mieszkali i pracowali w tym samym budynku. Mistrz sprawował kontrolę nad każdą kolejną fazę produkcji, a uczeń poznawał wszystkie jej tajniki. W życiu codziennym pracownik był widziany bardziej jako członek rodziny niż obcy. W miarę rozwoju i "wchodzenia" w system kapitalistyczny tutaj oczywiście również następuje oddzielenie miejsca pracy od zamieszkania, któremu towarzyszy nowe zróżnicowanie ról społecznych i zawodowych. Tradycyjna hierarchia cechowa traci swój organiczny charakter na rzecz stosunku prawnego pomiędzy właścicielem a zatrudnionymi robotnikami. Dystans pomiędzy nimi powiększa się przez konieczność zatrudniania kierowników produkcji, majstrów, inspektorów jakości itd. To kadra techniczna zna teraz wszystkie tajniki produkcji i sprawuje nad nimi pieczę. Można powiedzieć nawet, że bliżej nich jest robotnik niż właściciel zajęty zbytem i kondycją finansową firmy, organizacją – o wiele większych niż w warsztatach rzemieślniczych – grup ludzkich i rozwiązywaniem problemów w jaki sposób różne formy aktywności powinny być funkcjonalnie połączone w jednym przedsiębiorstwie, minimalizowaniem ryzyka inwestowania dużego kapitału i konkurencją.

Proletariat

W historiografii i publicystyce niechętnej kapitalizmowi podkreśla się nadzwyczaj często, że epoka XIX wieku stworzyła proletariat, przy czym przez pojęcie proletariatu rozumie się warstwę ludzi, będących niegdyś w lepszym położeniu, teraz zepchniętych na dno życia społecznego. Opinia ta jest w najlepszym razie naiwna lub uproszczona, w najgorszym zaś demagogiczna. Przypomina ona złudzenie psychologiczne, gdy ludzie nie akceptujący jakiegoś stanu rzeczy sądzą, że poprzedni był konieczności lepszy. W istocie było właśnie odwrotnie, położenie warstw pracujących dawniej było znacznie gorsze, czego dowodzi chociażby fakt wysokiej śmiertelności ludzi.

Do momentu pierwszych sukcesów kapitalizmu niewielkie szanse przeżycia, założenia i utrzymania rodziny mieli ci, którzy nie posiadali przynajmniej skromnych środków produkcji: ziemi, narzędzi, warsztatu, bądź możliwości korzystania z nich np. dzięki dzierżawie. Wolność od środków produkcji oznaczała śmierć z głodu lub niezdolność do prokreacji. Gilotyna Malthusa działała wówczas bez przerwy. Jak podaje Braudel, jeżeli za dzienne minimum życiowe określimy "dniówkę" równą tylko kosztom chleba w ostatnim ćwierćwieczu XVI-wieku w Lyonie robotnicy sezonowi pozostawali poniżej minimum przez cały ten okres, a niewykwalifikowani przez lat siedemnaście. W XVII-wiecznej Anglii 25-50% populacji "żyło" poniżej tego minimum; podobne szacunki odnoszą się do Kolonii, Krakowa i Lille. Z kolei Kędzierski podaje, że statystyki obejmujące 16-cie parafii w Londynie wykazuj, iż na 2239 dzieci urodzonych w 1750 roku w przeciągu 5-ciu lat przeważnie z głodu, umarło ich 2073. Tym wszystkim nieszczęśnikom kapitalizmu dałby nie tylko, lub raczej nie tyle zatrudnienie, co po prostu życie. Zdaniem Hayeka: Proletariat, o którym się mówi, że kapitalizm go stworzył nie był częścią populacji, która istniałaby tak czy inaczej. ...Była to dodatkowa część populacji, która powstała i rozwinęła się właśnie poprzez rozwój kapitalizmu. Powstanie proletariatu trzeba więc widzieć w ramach ogólnego zjawiska wzrostu ludności z jego pozytywnymi i negatywnymi skutkami.

Spójrzmy jeszcze raz na statystyki. W końcu XVII wieku przewidywano, że Anglia może wyżywić 22 miliony ludzi, które to zaludnienie osiągnie w (uwaga!) 3500 roku. Obliczono również, że w 1900 roku ludność Anglii będzie wynosiła 7,5 miliona. W rzeczywistości liczba ta została osiągnięta już przed 1800 rokiem, by w przeciągu stulecia pomnożyć się prawie czterokrotnie. Predykcje te były zapewne uzasadnione w odniesieniu do społeczeństwa pogrążonego w wielowiekowej stagnacji gospodarczej.

Tymczasem zapoczątkowana w drugiej połowie XVIII wieku Rewolucja Przemysłowa przynosi radykalny przełom cywilizacyjny, a cudowne przebudzenie się milionów jednostek do działania można porównać z powtórnym narodzeniem gatunku ludzkiego. Wzrost populacji nie był, jak wskazują historycy spowodowany wzrostem stopy urodzeń, lecz spadkiem stopy śmiertelności. Równocześnie nastąpiło przedłużenie przeciętnej długości życia. O ile do około połowy XIX wieku przeciętna ta nie przekraczała 35 lat, w drugiej połowie stulecia dochodzi już do sześćdziesiątki. Zdaniem brytyjskiego historyka Ashtona zjawisko wzrostu ludności, tak czy inaczej, świadczy o podniesieniu się jakości życia, natomiast problem czy jest dobrem czy też złem, by większa liczba ludzi doświadczała szczęścia i nędzy, nadziei i rozczarowań, ambicji i frustracji w życiu można pozostawić filozofom i teologom. Wydaje się , że zarówno pierwsi jak i drudzy, o ile uznają wartość wolnej woli, musieliby rozstrzygnąć ten problem pozytywnie. Można by zatem z pewną dozą przesady powiedzieć, że na szczególnie wielką skalę zadziałała wówczas niewidzialna ręka Adama Smitha dopisując kolejne, coraz większe liczby na skali demograficznej. Nowocześni przedsiębiorcy kapitalistyczni, nie kierując się bynajmniej pragnieniem ratowania życia lidzkiego, lecz własnym interesem położyli w tym względnie o wieli większe zasługi, aniżeli wszyscy żyjący do tego czasu lekarze. Jak pisze Hayek: Był to pierwszy w historii przypadek, gdy jedna grupa ludzi, choć nie ze wspaniałomyślności, uznała za swój interes użycie swoich dochodów na dostarczenie nowych instrumentów produkcji ludziom, którzy inaczej nie mogliby się utrzymać przy życiu.

Na proces tworzenia się fabrycznego proletariatu należy też spojrzeć w perspektywie ogólnego zjawiska urbanizacji społeczeństw na Zachodzie. Według Broudela od czasów średniowiecza aż do XVIII wieku liczba ludzi związanych z rolnictwem stanowiła 80-90% całej populacji, by przez wiek XIX obniżył się w niektórych krajach zaledwie do około 5%. Ta cywilizacyjna zmiana będąca wynikiem drastycznego podniesienia wydajności produkcji rolniczej oznaczała oczywiście zaludnienie się miast tymi, dla których nie było już pracy na wsi.

Położenie ówczesnych rolników obrazuje niejako w sposób modelowy tzw. ruch ogradzania w Anglii. W systemie feudalnym chłopi w zamian za uprawę ziemi landlorda otrzymywali prawo do korzystania z pewnej jej części. Lepszy grunt przeznaczali pod uprawę, nieużytki natomiast na pasterstwo, które szczególnie przyczyniało się do wyjścia ponad granicę egzystencji. W XVIII wieku właściciele ziemscy kierując się widokiem na bardziej dochodowe użycie ziemi oraz wzrostem jej ceny zaczynają ogradzać czyli przyłączać do całości posiadane wspólnie z wieśniakami grunty i rozpoczynaj na nich uprawę. Ponieważ w procesie grodzenia stały niejako naprzeciwko siebie prawo własności i niekiedy bardzo utrwalone prawo zwyczajowe, ogradzanie wymagało każdorazowo zgody parlamentu. Parlament natomiast rozwiązywał wszystkie sprawy jednakowo: zezwalał na scalenie, obligując w zamian właściciela do nadania na własność chłopom części grodzonych gruntów. W praktyce tylko część z nich otrzymywała ziemię, w gorszej sytuacji, ale ciągle mogły żyć, były te rodziny, które stać było na dzierżawę, lecz wielka rzesza ludzi pozostającą bez możliwości korzystania z ziemi znalazła się rzeczywiście w dramatycznym położeniu. Ci ludzie ruszyli do miast.

Miasta tradycyjnie przyciągały nędzarzy i bezrolną biedotę: zjawisko to możemy obserwować i dzisiaj w Trzecim świecie. Jak podaje Broudel np. w Paryżu w 1776 roku 91 tysięcy ludzi nie posiadało stałego miejsca zatrudnienia bądź zamieszkania, przy czym ich liczba w stałej proporcji utrzymywała się od około XII wieku. Aż do XVIII wieku trwały margines ubogich w miastach wzmacniał zamknięty system rzemiosła zorganizowanego w cechy. Ograniczał on konkurencję przez przymus należenia do cechu nałożony na producenta, przymus zaopatrywania się w cechu nałożony na konsumenta, co przy ustalonych limitach wielkości produkcji – by cechy miały zapewniony zbyt i mogły "trzymać" ceny – tworzyło "bastion uprzywilejowanych", korzystny dla niewielu, lecz niekorzystny dla ogółu; najbardziej oczywiście dla ubogich. Zamknięcie rzemiosła w cechach silnie ograniczało rynek pracy, do tego dochodziły bardziej bezpośrednie restrykcje jak limity ilościowe w przyjmowaniu uczniów - tzw. terminatorów oraz odpłatność za naukę. Ponadto często mistrz wydłużał czas terminu chcąc czerpać korzyści z nieodpłatnej pracy ucznia. Wejście do zawodu czy dostęp do narzędzi nie był zatem możliwy dla ubogich. Poza prostymi i dorywczymi usługami pozostawał im rynsztok.

W XIX wieku populacja miast zaczyna rosnąć w zadziwiającym stopniu. Np. w Anglii liczba ludności w 103, ponad dwudziestotysięcznych miastach podnosi się z 3,5 miliona w 1824 roku przez 6,8 miliona w 1851 do 9,5 miliona w 1871 roku. Jak piszą Rosenberg i Birdzell: Gdyby wzrost populacji w mieście wyprzedzał wzrost populacji na wsi... jest wyobrażalne, że popyt na żywność mógłby rosnąć szybciej niż podaż pracy w rolnictwie, a to prowadziłoby do wzrostu zarobków na wsi... Ale zachodni rolnicy nie mieli takiego szczęścia. Populacja na wsi była bardziej niż wystarczająca, by zaspokoić rosnące potrzeby miast w żywność. Można jednak kontynuować – zachodni rolnicy mieli szczęście w nieszczęściu, że rewolucja w rolnictwie zbiegła się z rewolucją przemysłową. W jej konsekwencji następuje wyparcie systemu rękodzielniczego i jego prawnych zabezpieczeń. W ciągu XVIII wieku następuje rozkład cechowej kontroli produkcji zapoczątkowany przez przedsiębiorczych inwestorów lokujących swoje zakłady poza granicami miast objętych jurysdykcją cechów. Przemysłowe miasta, czy mówiąc bardziej osobowo, kapitalistyczni fabrykanci tworzą ogromny popyt na niewykwalifikowaną pracę, zatrudniając biedotę miejską i przybyszów poszukujących szans przetrwania. Powtórzmy raz jeszcze – życie w miastach nie było konsekwencją Rewolucji Przemysłowej, lecz wzrostu wydajności w rolnictwie. "Głosowanie nogami" jednoznacznie pokazało, że dla ludzi tworzących proletariat systemu fabrycznego nie było poza nim żadnej alternatywy.

Nowa sytuacja społeczna wywołana masową migrację ludności wiejskiej do miast miała również swoje negatywne strony. Przede wszystkim następowało przeludnienie z wszystkimi tego moralnymi konsekwencjami. Najtragiczniej sytuacja wyglądała w mieszkalnictwie. Biedni tłoczyli się w slumsach, adaptowali piwnice lub zamieszkiwali rudery, budy stawiane na podwórkach – tzw. jerry. Próbowano wykorzystać każdą wolną przestrzeń. Trudno oczywiście nie litować się nad ciężkim losem tych ludzi. Trzeba jednak pamiętać, że warunki życia i pracy w mieście wielokrotnie przewyższały to, co mogli oni otrzymać na wsi. Miasto dawało im szansę przeżycia, a po pewnym czasie panorama ich wyborów zwolna się rozszerzała. Dla ówczesnych biednych już sama możliwość posiadania dachu nad głowę była postępem.

Niemniej pozostaje pytanie czy warstwy pracowników ubożały czy też bogaciły się w wyniku Rewolucji Przemysłowej. Aby na nie odpowiedzieć trzeba dostrzec realne podziały w ramach tej warstwy, czy jak chcą niektórzy klasy, traktowanej często jako jednorodna masa. Po pierwsze w jej skład wchodzili ludzie przybywający z najbiedniejszych okręgów wiejskich, pracownicy niewykwalifikowani i niewprawni. Zatrudnieni za niską płacę przeznaczali ją na rzeczy niezbędne – żywność i mieszkanie. Ludzie ci długo nie uświadamiali sobie dobrodziejstw Rewolucji Przemysłowej. Drugą grupę stanowili robotnicy zatrudnieni w manufakturach nie dotkniętych postępem technicznym (np. w przemyśle włókienniczym ręczne tkactwo zanikało dopiero w latach 40-tych XIX wieku), a więc z konieczności niekonkurencyjnych. Aby konkurować pracodawcy musieli zmniejszać koszty produkcji poprzez obniżanie płac swoim pracownikom. Ci ludzie cierpieli z powodu postępu technicznego. Ich frustracje oddaje slogan z demonstracji – Zdławić potwora pary. Wreszcie trzecia grupa, to rosnące rzesze robotników wykwalifikowanych, zatrudnionych w nowoczesnych fabrykach, których dochody pozwalały na życie oszczędne, lecz schludne, niekiedy na zakup towarów o znamionach komfortu, których cena, jak już było powiedziane, stale malała dzięki postępowi technicznemu. Właściwie poza pewnym krótkimi okresami realne dochody tej grupy rosły już w pierwszych dekadach XIX wieku. Zdaniem większości historyków gospodarczych od połowy wieku stanowiło to już normę. Zatem opinia na temat sytuacji robotników w tym czasie jako obrazu nędzy i upadku nie uwzględnia uwarunkowań historycznych i opiera się na statycznym ujęciu procesów społecznych i gospodarczych. Gubi skutek postępu technicznego czyli sukcesywne obejmowanie wszystkich warstw społecznych wzrostem stopy życiowej.

Nieanalityczne, a przez to negatywne opinie na ten temat mają także inne podłoże. Jest nim zwyczajne złudzenie optyczne polegające na tym, że o ile wcześniej biedni żyli w rozproszeniu jako pokorni, cisi i samotni ludzie, to w okresie rodzącego się kapitalizmu nagle gromadzą się na stosunkowo niewielkich terytoriach miejskich. To co należało do "mechaniki" przemieszczania się grup biedaków postrzeżono jako specjalny, niemoralny wynalazek epoki. Można więc pokusić się o gorzkną refleksję: kapitalizm, który umożliwił dostrzeżenie ludzkiej nędzy i poprzez stworzenie szans życiowych pobudził oczekiwania poprawy paradoksalnie naraził się na zarzut tworzenia nędzy, a nawet jej konserwowania.

Ale cóż znaczą te wszystkie fakty, skoro dzisiejszy krytyk XIX-wiecznego kapitalizmu wydaje się posiadał argument bezsporny i ostateczny, by oskarżyć go o amoralizm i okrucieństwo. Jest nim fakt pracy dzieci. A jednak i w tym wypadku moralność pada ofiarą moralizatorstwa i zakłamania. Niestety również i dzieci obejmuje uniwersalna zasada życiowa, iż poprawa losu człowieka w znacznej mierze jest skutkiem rozszerzających się możliwości materialnych. Jedynym powodem, dla którego dzieci pracowały nie była bynajmniej, jak do dziś sądzą niektórzy, chciwość fabrykanta, lecz troska rodziny robotniczej o własne dobro. Ci, którzy porównują pracujące dzieci do niewolników nie biorą pod uwagę zarobków, które przynosiły one swoim rodzicom i nie porównują ich sytuacji z ponurym światem dzieci pozostawionych na ulicy, w rynsztoku, bez opieki. Jak powiada, badający w latach 30-tych XIX wieku warunki pracy dzieci, dr. Gaskell (skądinąd przeciwnik pracy dzieci), te które pracowały były do pewnego stopnia w lepszej sytuacji niż te, pozostawione, by żyć jak dzikusy. Zauważa równocześnie, że właśnie w przedfabrycznym okresie życia dzieci następowało ich fizyczne upośledzenie. Jeszcze dobitniej formułuje tę prawdę współczesny historyk brytyjski W.H. Huut: Moralne dobro dzieci było zapewne lepiej zabezpieczone w fabryce niż w domu, aż do momentu, gdy system industrialny doprowadził zmiany moralne i społeczne do pełnego ich rozwoju.

Od początku wieku próbowano prawnie ograniczyć pracę dzieci. Epokę otwiera ustawa z 1802 roku w Anglii, O zdrowiu i moralności terminatorów z parafialnych domów ubogich, ograniczająca pracę dzieci do 12 godzin. Za nią idą następne, dotyczące czasu pracy i limitów wiekowych. Na uwagę zasługuje fakt, że ustawy te nie obejmowały wszystkich gałęzi produkcji, lecz działały selektywnie. Ich ujednolicenie trwało dziesięciolecia. Myli się ten, kto sadzi, iż były one dziełem humanistów. Powstały one w ostrej walce politycznej jaką toczyli konserwatywni przeciwnicy rewolucji przemysłowej z partią fabrykantów. W działaniu jednak ustawy te szły pod prąd życia o czym świadczy choćby to, że robotnicy wybierali akurat te warunki, które potępiali legislacyjni reformatorzy. Dzieci z fabryk objętych tzw. inspekcjami fabrycznymi przenosiły się z reguły do gorszych warunków pracy – do kopalń, do pracy na wsi lub grzęzły w ulicznym rynsztoku. Autor pracy o systemie fabrycznym W.C. Tylor ironizuje: Ludzie wchodzili czy wyobrażali sobie, że wchodzą do zakładu przemysłowego i widzieli dzieci pracujące w monotonnej rutynie. Później myśleli – jak o wiele bardziej zachwycające byłyby swobodne wymachy ramion na stoku, widok zielonej łąki migocącej jaskrami i stokrotkami, śpiew ptaka i bzykanie pszczół. Ale widzimy dzieci ginące zwyczajnie z głodu w zabłoconej norze lub przydrożnym rowie. Dla uzupełnienia obrazu trzeba przypomnieć, że opuszczone w wyniku ustaw fabrycznych miejsca pracy dzieci były natychmiast przechwytywane przez jeszcze biedniejsze warstwy pracujące. Np. w Anglii miejsca pracy pozostałe po dzieciach przejmowali imigranci z Irlandii, dla których była to w sensie dosłownym życiowa szansa.

Już wówczas zatem ujawniła się do dziś powtarzana przez liberałów prawda, że ustawodawstwo państwowe nie jest w mocy zlikwidowania stanu rzeczy warunkującego ludzkie wybory. Natomiast skutecznie wybory te może ograniczyć. Jednym z najbardziej rozpowszechnionych i niebezpiecznych złudzeń jest przeświadczenie, iż prawem stanowionym można przezwyciężyć rzeczywistość – brak pracy, konieczność szukania środków do życia, potrzebę poprawy losu. Powtórzmy raz jeszcze: biorąc pod uwagę wzrost populacji i spadek zapotrzebowania na siłę roboczą w rolnictwie ludzie w XIX wieku nie mieli wyboru pomiędzy życiem pasterskim na wsi, a fabrycznym w mieście. Albo powiedzmy inaczej: wybór był oczywisty.

Ludzie

Krytyka kapitalizmu narodziła się wraz z jego powstaniem i towarzyszyła mu przez cały okres trwania, a nawet nasilała się w miarę jego sukcesów. Głosy krytyków rozmaitej proweniencji ideowej – tradycjonalistów, personalistów, socjalistów – brzmiały tym bardziej dramatycznie im wyższy stawał się poziom życia materialnego i kulturalnego szerokich mas. Niezależnie od znaczących różnic światopoglądowych zarówno socjalistyczny jak i tradycjonalistyczny typ krytyki wychodził od wyobrażenia, prospektywnego bądź nostalgicznego, cechującego się silną integralnością społeczeństwa typu wspólnotowego – Gemeinschaft. Integralność tę gwarantować miał jednolity system wierzeń religijnych i przekonań moralnych czy – jak w przypadku socjalistów-ideologicznych, nadających uniwersalny sens każdemu aspektowi życia. Formacja kapitalistyczna jawiła się z takiej perspektywy jako pozbawiona podstaw etycznych, w której więzy moralne pomiędzy jednostkami zostały zerwane, sfera sacrum uległa deprecjacji, a upadek tradycyjnych lub społecznych instytucji powoduje izolację jednostek od Boga lub współtowarzyszy-budowniczych przyszłości. W opinii krytyków w miejsce solidarności społecznej wynikającej z jednolitego systemu wartości kapitalizm wprowadził zatem społeczeństwo samotnych ludzi poszukujących spełnienia w sferze ekonomicznej, w której spełnienie to jednakowoż nie może się dokonać. Pozbawiony jakichkolwiek moralnych drogowskazów obywatel zaczyna odwoływać się do najbardziej prymitywnych, "hedonistycznych" wskazówek dyktowanych przez egoizm.

W tym względzie głosy wspomnianych szkół ideowych współbrzmią ze sobą: kapitalizm jako wcielenie liberalnej ideologii "egoizmu" odrywa człowieka od wspólnoty i – pozostawiając go wyłącznie na "łasce praw ekonomii" – unieszczęśliwia. Kapitalizm nie był zatem rozumiany jako rodzaj walki z nędzą i niedostatkiem lecz jako mechanizm atomizacji lub, co gorsza, poniżania i eksploatacji jednych ludzi przez drugich. Pisma tak zwanych katolików społecznych np. Bucheza czy Ozanana obfitują w stwierdzenia znane z pism marksistów w rodzaju: Wśród wszystkich odmian antagonizmów naszych czasów jest tylko jeden naprawdę potężny - to ten, który dzieli burżuazję od robotników. Inni znów powiadają, że kapitalizm w miejsce pełnej, metafizycznej, inteligentnej, współczującej, miłującej, godnej, transcendentnej osoby wprowadza wyrachowanego homoeconomicusa oczekującego kompensacji, faryzejskiego, dekadenckiego, stawiającego fikcje prawne ponad miłość, fikcje psychologiczne ponad byt, poddanego prymatowi znaku i pieniądza itp. Fakt, że każde z tych negatywnych określeń można znaleźć w pismach zwalczających się szkół filozoficznych i światopoglądowych nasuwa wniosek, iż obraz XIX-wiecznego kapitalizmu uformował się nie tyle pod wpływem analizy faktów, co raczej był rezultatem sojuszu w walce ze światopoglądem liberalnym. Był to zatem obraz ideologiczny. Większość krytyków opierała się w swoich opisach nie na klasycznym rozumieniu prawdziwości jako sądu zgodnego z rzeczywistością, lecz raczej formułowała swoje przekonania w oparciu o uprzednio przyjęty system wartości przeciwstawny liberalnemu i projektowany następnie na rzeczywistość. Ostatecznie prowadziło to do daleko idącej mistyfikacji rzeczywistości, a w najgorszych przypadkach do całkowitej ślepoty na fakty.

Zjawisko to dobrze ilustruje anegdota przytoczona przez Karola Gide'a, człowieka o socjalistycznych poglądach, lecz zdolnego do obiektywizmu. W 1900 roku zorganizowano w Paryżu wystawę pod nazwą Pałac Ekonomii Społecznej, której celem było pokazanie postępów w poziomie życia ludności przez cały wiek XIX. Otóż pojawił się tam pewien notoryczny moralista, który podobno jeszcze przed przestąpieniem progu owej wystawy już z góry rzucał klątwę na tą, jak powiadał, prawdziwą wystawę w najgorszym i najpogardliwszym tego słowa znaczeniu, która tylko dostarczy poniżanemu i okradanemu proletariatowi nowych powodów, nowych się do walki o lepszy świat. Postawa taka i niedobra opinia na temat wczesnego rozwoju epoki liberalnego kapitalizmu utrzymuje się do dziś; jeżeli ktoś głosi radykalnie liberalne poglądy i zdecydowanie opowiada się za porządkiem kapitalistycznym jest często odbierany jako zwolennik jego wilczego, XIX-wiecznego wcielenia, jakby okres ten był epoką nędzy i upadku rodzaju ludzkiego.

Co tkwi u podstaw takiej niesprawiedliwej krytyki utrzymywanej przez wielu ludzi kształtujących opinię publiczną tej epoki pełnej trudu i wyrzeczeń, ale przecież zarazem epoki witalnej, kipiącej życiem, pełnej wynalazków technicznych, prawnych, społecznych, zabawowych wreszcie. Nie chodzi już nawet o przykładanie dzisiejszych standardów obyczajowych i społecznych do przeszłości, lecz o brak szacunku dla faktów i brak woli zrozumienia postępowania żyjących wówczas ludzi.

W sprawie sukcesów gospodarczych kapitalizmu w XIX wieku zgoda. Jego potępienie ma zatem inne źródło. Jest nim przeświadczenie jakoby w tym systemie i okresie doszło do poważnego wyniszczenia moralnego warstw pracujących. System industrialny piętnuje się za instrumentalne traktowanie robotnika, który poddany reżimowi fabrycznemu traci swoją, jak mówi krytyk systemu niezależność, którą tak wysoko ceni, a która budzi w nim głęboką pogardę dla fabryki nazwanej przez niego wygnaniem. Trzeba, rzecz jasna zrozumieć psychologiczną stronę zjawiska. Istotnie była to swoista tragedia dla niejednego tkacza domowego opuszczającego swój skromny domowy warsztat. Jednakże ta utrata niezależności była signum temporis epoki kapitalizmu i oznaczała w istocie kontrakty o płace i pracę w miejsce wcześniejszych niewolniczych obowiązków systemu feudalnego. W gruncie rzeczy dokonywała się właśnie rewolucja moralna poprzez stałe poszerzanie się spectrum ludzkich wyborów. Był to okres rzeczywistego upowszechniania się praw własności, które tracąc swój formalny charakter zaczynają nabierać konkretnej, życiowej treści dla coraz większej liczby ludzi. Potęgowanie się społecznego bogactwa wiązało się z – proporcjonalnym do tego faktu – zwiększaniem liczby właścicieli. Do najbardziej prymitywnych należy teza, jakoby wzrost produkcji wiązał się z koncentracją własności w niewielu rękach. Ktoś, kto widząc bogacącą się grupę ludzi wyprowadzałby wniosek, iż w niedługim czasie społeczeństwo składać się będzie z wąskiej grupy bogatych i milionów nędzarzy rozumuje – by użyć błyskotliwej formuły Karola Gide'a - jak dziecko, które widząc, że wszyscy ludzie dążą do starości wnioskuje, że wkrótce całe społeczeństwo będzie się składało wyłącznie ze starców. Tymczasem wokół patronów kapitalizmu wyrastały całe rzesze, mówiąc w przenośni, młodzieży kapitalistycznej. Wokół wielkich zakładów produkcyjnych pojawiają się coraz to nowe placówki drobnego przemysłu.

Ogólnie zatem rzecz ujmując, rodzi się społeczeństwo, w którym możliwa staje się odwracalność ról społecznych. O ile w społeczeństwie feudalnym, a później w socjalistycznym kolektywie, jednostka była zamknięta w organizmie przerastającym ją, miała wyznaczoną drogę i nie mogła z niej zejść, to w społeczeństwie kapitalistycznym z własnością prywatną, wolną organizacją pracy, spółką akcyjną, ustrojem prawnym umożliwiającym zróżnicowanie społeczne każdy może swobodnie obieraj swój cel i drogi prowadzące do jego urzeczywistnienia. Każdy szacuje widoki swojego powodzenia, ryzykuje – jednym się udaje, drudzy ponoszą porażkę. Całkowicie zatem błędne jest "polityczne" odczytanie kapitalizmu jako nowego ustroju, w którym nie rządzą już monarchowie czy arystokraci, lecz właśnie kapitaliści, którzy wyzyskują nieposiadających celem osiągnięcia jak największych zysków ekonomicznych i politycznych. Upadają przecież prawne i polityczne zabezpieczenia pozycji społecznej czy ekonomicznej. Cóż bowiem z tego, że ktoś posiada ręczną maszynę tkacką i wielu ludzi musi u niego pracować za nędzne wynagrodzenie skoro wynalazek nowoczesnego krosna sprawia, iż dotychczasowy właściciel tkalni sam musi szukać zatrudnienia u nowego "dyktatora" produkcji. Cóż z tego, że posiada powóz konny i woźnicę skoro wynalazek lokomotywy parowej sprawi, że chcąc wyjechać za granicę będzie zmuszony zakupić bilet transatlantyckiej linii statków parowych, której udziałowcem jest mijany właśnie na ulicy pieszy.

***

Życie ludzkie nie wyczerpuje się oczywiście w pracy, produkcji i walce o przetrwanie. Polega także na możliwości cieszenia się wolnym czasem. Jest jednak prawdą, a nie paradoksem, że do momentu, w którym realny wzrost płac zmienił sytuację robotnika, koncentrującego się dotychczas na zabezpieczaniu środków do życia, ustawodawstwo fabryczne nie ujawniło wolnego czasu jako wartościowej alternatywy. Był to czas wolny, lecz niejako pusty aksjologicznie. Ludzie stopniowo dopiero poznawali wartość wolnego czasu i uczyli się korzystać z tej wartości. Nie byłoby to możliwe bez poświęceń i wysiłku skierowanego wcześniej na potrzeby elementarne. W miarę rozwoju gospodarczego poprawił się poziom moralny i obyczajowy ludzi. Jedyna rozrywka robotnika z początku wieku, knajpa i alkohol, znajduje coraz więcej alternatyw. świadczy o tym zwiększająca się wciąż liczba stowarzyszeń, których głównym celem jest dostarczanie cywilizowanych form rozrywki. Powstają liczne stowarzyszenia i kluby: bilardzistów, graczy w kręgle i kości, karciarzy, palaczy tytoniu, hodowców, tańca, aktorów amatorskich. W dziedzinie sportu coraz bardziej popularne stają się gimnastyka, polowanie, boks, cyklistyka, łowienie ryb, pływanie. Rozrywki dostępne niegdyś nielicznym stają się "własnością" wszystkich, następuje ich rzeczywista demokratyzacja. Forma stowarzyszenia staje się powszechnym sposobem organizowania się ludzi wokół celów, które uważają za ważne. Rodzi się system ubezpieczeń prywatnych, niekiedy bardzo zaskakujących jak np. od staropanieństwa czy urodzenia bliźniaków, kas pożyczkowych, instytucji charytatywnych i wzajemnej pomocy. Zawiązując się tzw. ligi obyczaju, aż po najbardziej ekscentryczne w rodzaju Ligi przeciwko noszeniu przez kobiety piór na kapeluszach i higieny, niekiedy przesadne jak np. Liga przeciwko pocałunkowi z powodu mikrobofobii. Dla wyliczenia i opisu tych rozlicznych form aktywności ludzkiej trzeba by poświęcić wiele miejsca. Istota rzeczy jednak polega na tym, że podobnie jak w sferze gospodarczej ludzie zaczynają osobiście odczuwać własność, tak w sferze społecznej i obyczajowej wolność staje się z formalnej realną treścią życia; pospolity człowiek nie interesujący się ideologią wolności zaczyna cieszyć się nią samą.

Bujny okres rozwoju stowarzyszeń, klubów i organizacji pociągał za sobą osłabienie i upadek tradycyjnej roli patronażu spełnianej przez przedsiębiorcę-fabrykanta w stosunku do zatrudnionych przez siebie pracowników. Przyjrzyjmy się również temu fenomenowi XIX-wiecznego kapitalizmu. Nie wszyscy przedsiębiorcy, o czym się często zapomina, byli zwolennikami przekonania, iż robotnika należy pozostawić na los praw przyrodzonych. Cała rzesza fabrykantów wyznawała etykę odpowiedzialności za swoich pracowników, interesując się ich moralnością, życiem religijnym, racjonalnym zachowaniem. Uczyli oni robotników wykorzystywać wolny czas, oszczędzać, dbać o higienę w domu itd. Swoją wyższość moralną i finansową nie odczuwali oni jako racji do traktowania robotników jak narzędzia, lecz jako rodzaj zobowiązania, aby dać im coś więcej niż tylko płacę. Podniesienie poziomu obyczajów wśród warstw pracujących jest w dużym stopniu rezultatem tych nauk. Samodzielność moralna robotnika nie rodziła się z buntu wobec fabrycznego patris familiae, lecz była zwieńczeniem stopniowych przemian obyczajowych przez niego zainicjowanych. Ironia wypadków polegała jednak na tym, że dojrzałość warstw pracujących ujawniona w rozwoju stowarzyszeń zbiegła się z tendencją etatyzowania tej moralnej w gruncie rzeczy instytucji jaką był patronaż. Spontanicznie wykreowane, oryginalne związki społeczne z wolna zastępują ustawowe konstrukcje państwa i ta właśnie tendencja umacnia się, o ile nawet nie określa charakter życia w następnej epoce.

Rozwój dokonań człowieka XIX wieku w sferze materialnej i świadomości zmusza do zidentyfikowania przyczyny tego, powtórzmy, bezprecedensowego przebudzenia się społeczeństw. Z pewnością nie była to przyczyna o charakterze deterministycznym – metafizyczna czy naturalna. Było nią przebudzenie się pragnienia wolności rozumianej jako potrzeba przyjmowania odpowiedzialności za skutki własnych działań. Była nią wola milionów poszczególnych ludzi, którzy podejmując poważne i drobne i często dramatyczne decyzje odkryli w samych sobie źródła bogactwa narodów. To właśnie ta wyzwolona energia twórczości zwyciężyła wówczas nędzę, a dzisiaj nadal produkuje bogactwo mimo prób jej zinstytucjonalizowania przez państwo. Dzisiejsze narody, uważane za bogate mają ogromny dług wdzięczności wobec społeczeństwa XIX-wiecznego i będą bogate dopóty, dopóki świadomość tego długu nie zostanie utracona. Natomiast te narody, które chcą być bogate powinny, powtórzmy za ekonomistą, spoglądać na okres, kiedy narody dzisiaj bogate były jeszcze biedne.